Jest już temat o zaletach, brakuje o wadach. Ogólniej tamten temat zamienił się w wątek masturbujących się ludzi w kółku wzajemnej adoracji. Ktoś może odnieść wrażenie, że bycie samotnym to super sprawa. Oczywiście każdy jest inny, jednak dla większości osób samotność jest zła.
Pogadanie o wadach dla mnie jest bardziej motywujące. Jak to Milo Yiannopoulos ujął:
Cytat:
If you want to live a good life, the answer isn’t to love yourself. It’s to hate yourself. And then make a change.
[ Dodano: 2016-07-27, 22:28 ]
Bliska osoba nie zwróci się per "kochanie".
Nie pamiętam żeby ktoś kiedyś pisał o jednej kwestii.
Jest też ta wada, że nie ma kto zatrzymać tych wszystkich myśli (odciągnąć od nich ?), tych filozoficznych analiz, rozpatrywania życia na miliard sposobów... ech. chciałbym żeby ktoś czasem mnie zajął i choćby prymitywnymi tematami zabrał to ode mnie :P.
Wad bycia samotnym na pewno jest wiele,ale dla mnie największą jest ta że w byciu samotnym brak jest obiektywnego spojrzenia na samego siebie przez ocenę innych.Bywa że jest to nieraz w licznych sytuacjach potrzebne.
Nie pamiętam żeby ktoś kiedyś pisał o jednej kwestii.
Jest też ta wada, że nie ma kto zatrzymać tych wszystkich myśli (odciągnąć od nich ?), tych filozoficznych analiz, rozpatrywania życia na miliard sposobów... ech. chciałbym żeby ktoś czasem mnie zajął i choćby prymitywnymi tematami zabrał to ode mnie :P.
Też tak mam. Przez ostatnie pół roku przeanalizowałam siebie i swoje życie wzdłuż i wszerz. Z jednej strony to dobrze, bo naprawdę wiele się o sobie dowiedziałam. Ale z drugiej strony to nie wiem, po co mi ta wiedza. Gdybym nie czuła się samotna, nad wieloma rzeczami w ogóle bym się nie zastanawiała, bo nie byłoby mi to potrzebne.
Nie pamiętam żeby ktoś kiedyś pisał o jednej kwestii.
Jest też ta wada, że nie ma kto zatrzymać tych wszystkich myśli (odciągnąć od nich ?), tych filozoficznych analiz, rozpatrywania życia na miliard sposobów... ech. chciałbym żeby ktoś czasem mnie zajął i choćby prymitywnymi tematami zabrał to ode mnie :P.
Przez ostatnie pół roku przeanalizowałam siebie i swoje życie wzdłuż i wszerz..
Ja już tak od pięciu lat mam i nieźle mi to zaszkodziło..
Już nie mówiąc jak to jest męczące.
Nie pamiętam żeby ktoś kiedyś pisał o jednej kwestii.
Jest też ta wada, że nie ma kto zatrzymać tych wszystkich myśli (odciągnąć od nich ?), tych filozoficznych analiz, rozpatrywania życia na miliard sposobów... ech. chciałbym żeby ktoś czasem mnie zajął i choćby prymitywnymi tematami zabrał to ode mnie :P.
Też tak mam. Przez ostatnie pół roku przeanalizowałam siebie i swoje życie wzdłuż i wszerz. Z jednej strony to dobrze, bo naprawdę wiele się o sobie dowiedziałam. Ale z drugiej strony to nie wiem, po co mi ta wiedza. Gdybym nie czuła się samotna, nad wieloma rzeczami w ogóle bym się nie zastanawiała, bo nie byłoby mi to potrzebne.
Ta świadomość "że coś z nami nie halo" tylko dobija do podłoża, lepiej oszczędzić sobie psychiki i dać sobie spokój z tymi rozmyślaniami. I problem zazwyczaj leży w tym, że trzeba mieć jakąś alternatywę dla tej czarnej dziury pochłaniających myśli.. a często jej nie ma. Albo te alternatywy są złe - alkohol, narkotyki, internety, książki itd.. takie zajęcia tylko przykrywają problemy a ich nie rozwiązują, nie dobrze ze mną ....
Ostatnio zmieniony przez 4w5 2016-07-30, 08:39, w całości zmieniany 1 raz
Kurczę, no ze mną ostatnio to już też nie najlepiej. Codziennie dwugodzinny spacer ze słuchawkami w uszach, a wieczorem litr Kadarki z Tesco za magiczne 9,99 :D tzn. nie mówię, że codziennie wypijam ten litr, ale codziennie coś tam sobie naleję do kieliszka.
Ja nawet nie wiem, co się ze mną stało. Zawsze czułam się samotna, ale chyba też zawsze jakoś potrafiłam sobie z tym poradzić. Ale kiedy skończyłam studia i zobaczyłam znajomych, którzy się zaręczają, biorą śluby, mają dzieci, to coś we mnie pękło, bo zrozumiałam, że kiedyś zostanę zupełnie sama, bo moich najbliższych w końcu też pochłonie życie rodzinne. Tak mi się wydaje, że ten stan totalnego przytłoczenia, ciągłego analizowania wszystkiego, prób uratowania się trwa dokładnie od roku, tyle że z przerwami. W kwietniu i maju tego roku miałam nie najgorszy czas. Ale pod koniec maja znowu zaczęłam się staczać po równi pochyłej.
Ja nawet nie wiem, co się ze mną stało. Zawsze czułam się samotna, ale chyba też zawsze jakoś potrafiłam sobie z tym poradzić. Ale kiedy skończyłam studia i zobaczyłam znajomych, którzy się zaręczają, biorą śluby, mają dzieci, to coś we mnie pękło, bo zrozumiałam, że kiedyś zostanę zupełnie sama, bo moich najbliższych w końcu też pochłonie życie rodzinne. Tak mi się wydaje, że ten stan totalnego przytłoczenia, ciągłego analizowania wszystkiego, prób uratowania się trwa dokładnie od roku, tyle że z przerwami. W kwietniu i maju tego roku miałam nie najgorszy czas. Ale pod koniec maja znowu zaczęłam się staczać po równi pochyłej.
Mnie ten sam stan trzyma od 3 lat, dokładnie od momentu gdy zaczęła samotność mnie mocno męczyć. Dokładnie tak jak Ty samotny czułem sie całe życie, niby czasem chodziłem na imprezy, niby jakieś tam towarzystwo miałem.... ale gdzieś w srodku zazwyczaj czułem coś w rodzaju co ja tutaj robie... ale nie zawsze.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że miedzy ludźmi czy to w pracy czy wcześniej na uczelni ciągle zakładam maski, najczęściej takiego wesołego chłopaka... jednak gdy przychodzi co do czego to nie potrafie pokazać swojego prawdziwego oblicza, zresztą przestało chyba istnieć.... żałosne :)
Ostatnio zmieniony przez 4w5 2016-07-31, 11:37, w całości zmieniany 1 raz
Wiek: 36 Dołączył: 29 Lip 2016 Posty: 36 Skąd: Warszawa
Wysłany: 2016-07-31, 12:27
Yogi napisał/a:
W samotności ucieka nam życie, tracimy niepowrotnie czas, w którym moglibyśmy zrobić to, co można by pozytywnie wspominać w przyszłości.
Lata, które przeminęły w samotności, można porównać do wegetacji, ten okres jest pustką w naszej pamięci.
Jestem początkujący jeżeli chodzi o analizowanie swojej sytuacji w przeciwieństwie do Was. Z myślami zacząłem się bić dopiero dwa miesiące temu i ta kula rośnie.
Stąd do prawie 29 roku życia zgromadziłem masę świetnych wspomnień i ciągle je gromadzę, bo jednak kogoś w życiu mam - Rodzinę i Przyjaciół. Nie mogę jednak kompletować tych wszystkich pozytywnych wspomnień, jakie można tworzyć tylko we dwójkę - z kimś, kogo kochamy inaczej niż Rodzinę i Przyjaciół.
Stąd nie wiem, czy mi po prostu nie brakuje drugiej osoby. Zapewne też jest to jakaś odmiana samotności skupiona na tym konkretnym aspekcie, który pozbawia mnie podłoża i rzutuje na całość - powoduje wycofanie, apatię, niechęć do spotkań grup wcześniej wspomnianych.
Brakuje mi kłótni, godzenia się, uśmiechów, ciepłej połówki łóżka, pleców do wtulenia, ust do całowania, szyi do pieszczenia, wspólnego świętowania sukcesów, celebrowania małych radości, tamponów w śmietników, włosów do czyszczenia w syfonie, nocnych rozmów, seksu, spacerów, dotyku, fikuśnych majtek, zapchanych szafek w łazience, drugiego ręcznika na grzejniku, pomyłek szczoteczki do zębów, wspólnych zakupów, planowania urlopów, narzekania, fochów, łez, trzymania się za ręce, niedostrzegania niczego poza drugą osobą (rozmiękczenia umysłowego spowodowanego chemią miłości).
Mógłbym tak długo.
Mnie ten sam stan trzyma od 3 lat, dokładnie od momentu gdy zaczęła samotność mnie mocno męczyć. Dokładnie tak jak Ty samotny czułem sie całe życie, niby czasem chodziłem na imprezy, niby jakieś tam towarzystwo miałem.... ale gdzieś w srodku zazwyczaj czułem coś w rodzaju co ja tutaj robie... ale nie zawsze.
Najgorsze w tym wszystkim jest to, że miedzy ludźmi czy to w pracy czy wcześniej na uczelni ciągle zakładam maski, najczęściej takiego wesołego chłopaka... jednak gdy przychodzi co do czego to nie potrafie pokazać swojego prawdziwego oblicza, zresztą przestało chyba istnieć.... żałosne :)
Ja na studiach chodziłam na imprezy, nie powiem. A jeśli nie chodziłam, to dlatego, że nie chciałam. Ale nie chciałam dlatego, że czułam się wyobcowana wśród ludzi, z którymi przyszło mi imprezować. Teraz jest trochę inaczej, mam swoją paczkę znajomych, z którymi generalnie dobrze mi się imprezuje. Ale znowu robimy to rzadko, bo wszyscy się porozjeżdżali, wszyscy terminy spotkań umawiają z kalendarzem w dłoni. Tylko ja w zasadzie zawsze mam czas.
Ja myślę, że gdyby zapytać moich najbliższych znajomych o to, jaka jestem, to powiedzieliby, że jestem wesoła, zawsze roześmiana, pewna siebie, otwarta i że wszystko spływa po mnie jak po kaczce itp. itd.. Nawet, jak im mówię, że ostatnio codziennie piję wino, to obracają to w żart. Nie są w stanie wyobrazić sobie, co momentami czuję i jak wiele rzeczy mnie boli.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach