Im kogoś dłużej znamy, tym łatwiej z taką osobą rozmawiać.
Z tym właśnie różnie bywa. W moim przypadku bardzo często bywa tak, że do pierwszych spotkań podchodzę z entuzjazmem i dystansem. I to owocuje swobodną rozmową. A później ktoś zaczyna poznawać moje słabości, widzi, że nie zawsze jestem zawsze taka wesoła i rozmowna. Wtedy jestem tym bardziej spięta, boję się, że będę oceniana i nie potrafię bardziej się zbliżyć.
Niby prawie nikt nie wykorzystuje. Raczej jak kogoś poznaję to zaczynam się przejmować jakie ma o mnie zdanie. Ja raczej lubię ludzi i lubię być dla nich miła, śmieszkować ze znajomymi, pomagać im itd, ale po pewnym czasie zastanawiam się, czy oni chcą takiej relacji ze mną, czy się nie narzucam. I to w efekcie prowadzi do tego, że się izoluje, bardziej niż inni. Wiem że to nie ma sensu, że moje obawy są najczęściej nieuzasadnione, ale często trudno mi przełamać tą barierę.
Niby prawie nikt nie wykorzystuje. Raczej jak kogoś poznaję to zaczynam się przejmować jakie ma o mnie zdanie. Ja raczej lubię ludzi i lubię być dla nich miła, śmieszkować ze znajomymi, pomagać im itd, ale po pewnym czasie zastanawiam się, czy oni chcą takiej relacji ze mną, czy się nie narzucam. I to w efekcie prowadzi do tego, że się izoluje, bardziej niż inni. Wiem że to nie ma sensu, że moje obawy są najczęściej nieuzasadnione, ale często trudno mi przełamać tą barierę.
To znaczy, że dorabiasz sobie dziwne teorie, zapewne nieprawdziwe, a poza tym stawiasz zdanie innych jako ważniejsze od twojego własnego. Wychodzi na to, że masz niskie poczucie własnej wartości, a co za tym idzie, pewność siebie też kuleje. Na szczęście to są cechy które można wypracować.
Panoramix [Usunięty]
Wysłany: 2016-04-22, 18:49
Pewność siebie można wypracować w taki sposób, że trzeba się odwazyć i czasem trzeba zaufać (z tym różnie). Bo jak się tego nie zrobi to nigdy się nie będzie mieć pewności siebie. Ponadto na to skłaniają się różne rzeczy. Trzeba to ćwiczyć i z czasem będzie lepiej. Styl życia też za to odpowiada. Stres też robi swoje, myślę, że trzeba bardziej wyluzowac.
W zasadzie to, że nie mamy znajomych, nie mamy faceta/kobiety, nie mamy przyjaciół, mówiąc całościowo- jesteśmy w niezłej dupie, jest spowodowane naszym zachowaniem, naszymi błędami, być może zbyt głębokim introwertyzmem, zbytnim wycofaniem itp. Owoce "braku działania" i bycia mało aktywnym w sferze towarzyskiej, kumulują się w czasie i niestety doprowadzają do punktu kulminacyjnego, czyli samotności, kiedy uświadamiamy sobie, że wokół nas nie ma nikogo. Wtedy trzeba jak najszybciej zaczynać "od zera" i wiedzieć, że zmiana nie nastąpi od razu, tylko, że jest rozłożona w czasie. Przerabiałem to na własnej skórze, i choć podjąłem działanie i jest lepiej, to do tej pory ponoszę konsekwencje tego, co zaniedbałem w przeszłości.
Ostatnio zmieniony przez karpik607 2016-04-22, 18:56, w całości zmieniany 1 raz
Wiek: 53 Dołączyła: 26 Sty 2016 Posty: 493 Skąd: Kraków
Wysłany: 2016-04-22, 20:07
Jesteśmy sami , bo albo tak poukladalo się nam życie, że się w nim pogubilismy , że na własne życzenie odgrodzilismy się od świata, lub bo taki mamy charakter. Każdy powód jest realny. Kwestia odbić się od dna w momencie, gdy zaczyna już nam ta samotność doskwierać. Trzeba wychodzić, walczyć z własnym ja i na przekór niemu. Trzeba wziąć sprawy w swoje ręce , organizować sobie czas, zajęcia i budowac swoje nowe otoczenie, towarzystwo. Zacząć patrzeć na siebie i świat optymistycznie. Zacząć dobrze się bawić, kochać siebie a przynajmniej na początek akceptować siebie. Robić to co się lubi, eksperymentować, próbować. Wiem, że to daje rezultaty , bo przez to przeszłam. Nie mam póki co drugiej połówki, jednak otoczona jestem taką ilością ludzi , że po okresie samotności, zaczynam być przytłoczona nimi. Bawię się, nie zastanawiam co sobie ktoś pomyśli, robię coraz to nowe rzeczy i dobrze mi z tym. Mam nowych przyjaciół i to grono się cały czas potęguje. Ja jestem coraz silniejsza, wiem czego chcę i co lubię. Nie jestem już zagubioną samotną kobietą jak 4 czy 2 lata temu. Teraz zaczynam rozwijać skrzydła, czuję, że żyję. Nie wiem jak mogłam żyć wcześniej bez niektórych rzeczy. Grunt to cieszyć się z tego co spotyka nas na co dzień. Znaleźć zawsze coś pozytywnego. Smiac się chociażby z siebie, co w moim akurat przypadku nie jest trudne. Mój śmiech powoduje, że inni też chcą się śmiać, chcą być przy mnie. Każdy chce być szczęśliwy, kochany i uśmiechnięty. Każdy zasługuje na miłość, przyjaźń i ciepło. Nie uda mi się cos, trudno. Następnym razem będzie lepiej. Grunt to się nie poddawać i wziasc swoje życie w dłonie i pchnąć do przodu. Zacząć robić coś co nam daje szczęście a nie czekać, że znajdzie się ktoś, kto przyjdzie pogłaskać po głowie, poda rękę i zaprowadzi do szczęścia oraz da gotowe rozwiązania. Mogłabym zlikwidować tu profil, bo nie czuję się już samotna, ale nie o to chodzi. Są tu ludzie, których polubiłam, są tacy, z którymi utrzymuje kontakt w realu a którzy tego kontaktu chcą. Gdy było mi źle zawsze mogłam wejść i coś wyrzucić z siebie, podzielić się uczuciami czy spostrzeżeniami czy propozycją obiadu. Dziękuję wam za to, za czas spędzony razem z wami w tym matrixie. To, że nie pisze teraz często to przez to że moje życie ostatnio przyspieszyło, że dużo się w nim dzieje a przecież tego chcą wszyscy tutaj obecni. Piszę to bo czasem spotykałam się z uwagami , że może idealizuję, że opowiadam głupoty o sensie pozytywnego myślenia , o tym że takie nastawienie może coś w życiu zmienić. Więc teraz wam mówię, że zmienia wszystko diametralnie. A dla zainteresowanych, gdy znajdę swoją drugą połówkę, poinformuję na forum:)
W zasadzie to, że nie mamy znajomych, nie mamy faceta/kobiety, nie mamy przyjaciół, mówiąc całościowo- jesteśmy w niezłej dupie, jest spowodowane naszym zachowaniem, naszymi błędami, być może zbyt głębokim introwertyzmem, zbytnim wycofaniem itp. Owoce "braku działania" i bycia mało aktywnym w sferze towarzyskiej, kumulują się w czasie i niestety doprowadzają do punktu kulminacyjnego, czyli samotności, kiedy uświadamiamy sobie, że wokół nas nie ma nikogo. Wtedy trzeba jak najszybciej zaczynać "od zera" i wiedzieć, że zmiana nie nastąpi od razu, tylko, że jest rozłożona w czasie. Przerabiałem to na własnej skórze, i choć podjąłem działanie i jest lepiej, to do tej pory ponoszę konsekwencje tego, co zaniedbałem w przeszłości.
Nie zawsze jest tak, jak piszesz. Możesz stawac na rzęsach, ale na siłę nie zmusisz nikogo ani do przyjaźni ani tym bardziej miłości. Czasem po prostu nie spotykasz na swojej drodze ludzi, z którymi czujesz nić porozumienia, jakieś porozumienie dusz, albo wiesz, że nie jesteś w stanie nagiąć się pod czyjeś oczekiwania.
Kwestia też bycia w zgodzie ze sobą- bo robienie czegoś wbrew sobie po to, by mieć przyjaciół, znajomych, partnera, czyli desperackie naginanie się do czyichś oczekiwań i gubienie własnych pragnień i oczekiwań w stosunku go tych znajomości to też żadne wyjście z sytuacji.
W zasadzie to, że nie mamy znajomych, nie mamy faceta/kobiety, nie mamy przyjaciół, mówiąc całościowo- jesteśmy w niezłej dupie, jest spowodowane naszym zachowaniem, naszymi błędami, być może zbyt głębokim introwertyzmem, zbytnim wycofaniem itp. Owoce "braku działania" i bycia mało aktywnym w sferze towarzyskiej, kumulują się w czasie i niestety doprowadzają do punktu kulminacyjnego, czyli samotności, kiedy uświadamiamy sobie, że wokół nas nie ma nikogo. Wtedy trzeba jak najszybciej zaczynać "od zera" i wiedzieć, że zmiana nie nastąpi od razu, tylko, że jest rozłożona w czasie. Przerabiałem to na własnej skórze, i choć podjąłem działanie i jest lepiej, to do tej pory ponoszę konsekwencje tego, co zaniedbałem w przeszłości.
Nie zawsze jest tak, jak piszesz. Możesz stawac na rzęsach, ale na siłę nie zmusisz nikogo ani do przyjaźni ani tym bardziej miłości. Czasem po prostu nie spotykasz na swojej drodze ludzi, z którymi czujesz nić porozumienia, jakieś porozumienie dusz, albo wiesz, że nie jesteś w stanie nagiąć się pod czyjeś oczekiwania.
Kwestia też bycia w zgodzie ze sobą- bo robienie czegoś wbrew sobie po to, by mieć przyjaciół, znajomych, partnera, czyli desperackie naginanie się do czyichś oczekiwań i gubienie własnych pragnień i oczekiwań w stosunku go tych znajomości to też żadne wyjście z sytuacji.
Zgadzam się, aczkolwiek w swoim życiu spotykamy tylu ludzi, że trzeba by było być wyjątkowym pechowcem,żeby wszyscy których spotykamy, byli właśnie tacy jak opisujesz. Jest po prostu na świecie pewien zbiór ludzi, z którymi jesteśmy w stanie się dogadać, a nawet stworzyć związek, nie ma czegoś takiego jak przeznaczenie. Racja, że możemy spotkać tych "niepasujących", ale też spotykamy tych pasujących, czyli ludzi z tego "zbioru". A jeśli jesteśmy samotni, to dlatego, że coś robiliśmy źle, być może sami odrzucaliśmy, byliśmy zbyt bierni?
Mnie martwi to, że ja w sumie nikogo nie poznaje. (nie licząc internetu), więc czy ludzie niepasujacy czy nie to nie mój problem. A czemu nikogo nie poznaje ? Przez introwertyzm, nieśmiałość itd itd itd...
bo może masz po prostu obiektywne że tak powiem problemy, typu mały kontakt z ludźmi w twoim wieku
ja dość wcześnie poszłam do pracy i na dokładkę pracowałam z ludźmi dużo starszymi od siebie... teraz żałuję, powinnam była siedzieć w szkole i na studiach ile się dało, a tak jeszcze pogorszyłam sobie sprawę...
Ostatnio zmieniony przez zapominajka 2016-04-22, 22:29, w całości zmieniany 1 raz
Wiek: 40 Dołączyła: 23 Mar 2016 Posty: 242 Skąd: Łódź
Wysłany: 2016-04-23, 09:18
Jula napisał/a:
walczyć z własnym ja i na przekór niemu
Dla mnie to jest właśnie najważniejsze "zadanie" - zrozumiałam to jakiś czas temu i próbuję. Próbuję, trochę na przekór sobie, być, czuć się dobrze, radośnie, wychodzić do ludzi, rozmawiać z nimi, budować relacje. To nie jest łatwe, o nie. Po różnych sparzeniach człowiek ma w sobie dystans, który czasami nieźle hamuje. Ale sęk w tym, by się nie poddawać, próbować znowu i znowu. Jakos dzięki temu, powolutku, małymi kroczkami - idę do przodu.
Dla mnie to jest właśnie najważniejsze "zadanie" - zrozumiałam to jakiś czas temu i próbuję. Próbuję, trochę na przekór sobie, być, czuć się dobrze, radośnie, wychodzić do ludzi, rozmawiać z nimi, budować relacje. To nie jest łatwe, o nie. Po różnych sparzeniach człowiek ma w sobie dystans, który czasami nieźle hamuje. Ale sęk w tym, by się nie poddawać, próbować znowu i znowu. Jakos dzięki temu, powolutku, małymi kroczkami - idę do przodu.
Z tego też powodu odrzucamy rzeczy, które byłyby dla nas dobre. To tzw. Strefa komfortu. Chociaż nas krzywdzi to jednak nie chcemy z niej wyjść, bo bardziej obawiamy się zmiany, tego co nieznane.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach