Jestem sam, ponieważ w samotności boli tylko pustka, a miłość sprawa że boli tak wiele. Jest lęk niepewność, żal itd. Na samą myśl, że był bym z kimś i bezsilnie patrzył jak ktoś przemija, jak czas ciągnie ją do grobu, opadam z sił, łza się w oku kole.. . Będąc sam, nie ma takich nieustanie cierpiących odczuć. Tak jest niemiłosierny ból pustki, lecz jego z czasem idzie zdezorientować(choć różnie to bywa)
Takie moje dzisiejsze odczucie, być może spowodowało to kilka utworów instrumentalnych, niosących w barwach przemijanie, gdy się zasłucham ciężko jest mieć suche oczy
Jestem sam bo nie znoszę poczucia odrzucenia i zawodu moją osobą w oczach innych. Dlatego nigdy nie inicjuję rozmów sam na sam z kobietami, nie potrafię się przełamać, właściwie to nawet nie próbuję.
Zamiast tego uciekam w gry komputerowe i seriale, tam trudniej o takie odczucia
Wiek: 90 Dołączył: 31 Mar 2015 Posty: 26 Skąd: Prawie Roztocze ;)
Wysłany: 2015-04-02, 08:20
Krótko jestem na forum już zdążyłem znaleźć, że właśnie o to w życiu chodzi żeby przez zniesienie raz czy drugi tego poczucia szukać dalej. Mój kolega miał kiedyś dziewczynę, która któregoś razu powiedziała mu, ze wstydziła by się z nim gdziekolwiek pokazać!? (nie wiem dlaczego bo według mnie nic mu nie dolega fizycznie, tym bardziej nie zachowuje się jak małpa w zoo). W każdym razie rozstali się, a teraz ma sympatyczną żonkę z którą wychowuje córeczkę i wydają się szczęśliwą parą...
"Więc odwiąż liny, opuść bezpieczną przystań. Złap w żagle pomyślne wiatry. Podróżuj, śnij, odkrywaj." - M.T.
Hmm kiedyś byłęm nieśmiały ale jednak mniej. Gdy zerwałem relacje z pewną dziewczyną to się stopniowo zaczeło. Jestem mało pewny siebie, nie potrafie nawiazac nowych relacji do tego doszły małe nałogi przez co wogóle chęci na cokolwiek.
Wiek: 38 Dołączył: 12 Sty 2014 Posty: 2 Skąd: Kraków
Wysłany: 2015-04-05, 15:21
No, troszkę mnie tu nie było...
Jestem sam, bo boję się ludzi . Nie boję się (już - dzięki lekom) iść do sklepu, czy przechodzić przez ruchliwą ulicę, choć czasem nawet to jest dla mnie nieprzyjemne. Najbardziej przeszkadza lęk przed towarzystwem, rozmową z ludźmi - boję się, że uznają mnie za niegodnego uwagi. Myślę, że to powodowane jest przez niską samoocenę, mimo że nie mam teoretycznie żadnych powodów, by taką mieć. Nie ciągnie mnie też do ludzi(brak zainteresowania ich towarzystwem), choć zastanawiam się, czy to nie jest raczej bardziej skutek tego lęku niż osobny problem. Byłem już u wielu psychologów, ale mam wrażenie graniczące z pewnością, że oni też nie wiedzą jakie podłoże ma ten problem. Terapie alternatywne(hipnoza, ustawienia rodzinne itp.) nie przyniosły też większych efektów. Jedynie psychiatra się na coś przydaje, bo wypisuje recepty na leki przeciw depresji(wenlafaksynę), po której jest mi mniej źle ze samym sobą i samotność już nie jest taka straszna, problem jednak pozostaje ten sam, tyle tylko że jest mniej nasilony. Ostatnio podjąłem się regularnej medytacji, ale chyba jest tylko gorzej.
Ciekaw jestem, czy dużo ludzi tutaj też tak ma?
Nie mam szczęścia albo trafiam na nieodpowiednich ludzi.
Wczoraj próbowałem zebrać ekipę na jakieś wyjście na miasto, na piwo. Efekty?
- jeden kolega stwierdził że po prostu mu się nie chce, chociaż w domu nie miał co robić
- drugi po prostu nas wystawił, stwierdził że pogoda jest zbyt niepewna i nie idzie (dowiedzieliśmy się tego od innej osoby)
- jedna koleżanka nie mówiła że nie będzie, ale też nie mówiła że będzie - tu nie mam pretensji
Tylko jeden kolega miał odwagę przyznać się że nie może i na przyszłość to właśnie z nim będę się ugadywał, bo to chyba jedyny odpowiedzialny człowiek w tym towarzystwie. Jak mówi że będzie to zawsze jest, jak coś wyskoczy niespodziewanie to zawsze powie, no i jak w końcu wychodzimy to wie czego chce, po prostu bierzemy piwo, siadamy i gadamy, a nie wybrzydza jak niektórzy (a na to nie mam ochoty, a tego nie lubię, a to mi nie pasuje - to po cholerę przychodzisz?). Wczoraj przyszła tylko jedna koleżanka (z sześcioosobowej ekipy, z czego tylko jedna potwierdziła nieobecność, pojawiła się tylko nasza dwójka), ale nie chciała pić, więc stwierdziłem że sam pić nie będę i skończyło się na spacerze.
Jedna koleżanka mówiła mi kiedyś że trzeba wyjść do ludzi, postarać się. Właśnie to zrobiłem, nie pierwszy raz (poprzednio zwykle wyglądało to tak, że każdy chciał iść w inne miejsce, niektórzy nawet obrażali się i szli w swoją stronę). Teraz widzę że nie warto. Szkoda że już nie mam kontaktu z tą koleżanką, bo jestem ciekaw co by mi powiedziała. "Nie przejmuj się"? Wcale się nie przejmuję, tylko po prostu nie spodziewałem się aż takiego szczeniackiego zachowania (a niech się sami domyślą że nie przyjdę). "Nie zawsze się udaje"? Wiem o tym doskonale. Ostatnie słowo zawsze musiało należeć do niej, taka mądrala była...
kochamma [Usunięty]
Wysłany: 2015-04-05, 22:23
nie przejmuj się ja mam tak cały czas. ja mam o tyle gorzej ze nie mam żadnej koleżanki z którą mógłym sie umówić. czasami sie zastanawiam czy jest sens się wogule umawiać, nakręcać się, cieszyć się jak finalnie i tak z tego nic nie wychodzi.
zdarzło się niejednokrotnie że ktoś nie przychodził mówił wymówkę a potem siedział na fb.
jesteś i tak w lepszej sytuacji bo ja siedze całe świeta sam w domu :)
Z tą koleżanką to tak naprawdę przypadek, bo gdyby od początku wiedziała że oprócz mnie nikogo nie będzie to raczej by nie przyszła (tylko że by poinformowała że odwołuje).
Nie mam szczęścia albo trafiam na nieodpowiednich ludzi.
Wczoraj próbowałem zebrać ekipę na jakieś wyjście na miasto, na piwo. Efekty?
- jeden kolega stwierdził że po prostu mu się nie chce, chociaż w domu nie miał co robić
- drugi po prostu nas wystawił, stwierdził że pogoda jest zbyt niepewna i nie idzie (dowiedzieliśmy się tego od innej osoby)
- jedna koleżanka nie mówiła że nie będzie, ale też nie mówiła że będzie - tu nie mam pretensji
Tylko jeden kolega miał odwagę przyznać się że nie może i na przyszłość to właśnie z nim będę się ugadywał, bo to chyba jedyny odpowiedzialny człowiek w tym towarzystwie. Jak mówi że będzie to zawsze jest, jak coś wyskoczy niespodziewanie to zawsze powie, no i jak w końcu wychodzimy to wie czego chce, po prostu bierzemy piwo, siadamy i gadamy, a nie wybrzydza jak niektórzy (a na to nie mam ochoty, a tego nie lubię, a to mi nie pasuje - to po cholerę przychodzisz?). Wczoraj przyszła tylko jedna koleżanka (z sześcioosobowej ekipy, z czego tylko jedna potwierdziła nieobecność, pojawiła się tylko nasza dwójka), ale nie chciała pić, więc stwierdziłem że sam pić nie będę i skończyło się na spacerze.
Jedna koleżanka mówiła mi kiedyś że trzeba wyjść do ludzi, postarać się. Właśnie to zrobiłem, nie pierwszy raz (poprzednio zwykle wyglądało to tak, że każdy chciał iść w inne miejsce, niektórzy nawet obrażali się i szli w swoją stronę). Teraz widzę że nie warto. Szkoda że już nie mam kontaktu z tą koleżanką, bo jestem ciekaw co by mi powiedziała. "Nie przejmuj się"? Wcale się nie przejmuję, tylko po prostu nie spodziewałem się aż takiego szczeniackiego zachowania (a niech się sami domyślą że nie przyjdę). "Nie zawsze się udaje"? Wiem o tym doskonale. Ostatnie słowo zawsze musiało należeć do niej, taka mądrala była...
Mówisz, że się nie przejmujesz, że ten czy tamta olali Twoją propozycję wyjścia na to piwo.... ale jednak tak na prawdę się przejmujesz i piszesz tu na forum, że niby Cie to nie boli a tak na prawde Ci jest troche przykro hę? Chyba się w tym wszystkim troche za bardzo spinasz - pozapraszałeś ludzi i masz ...hmm lekki żal, że temu czy tamtemu sie nie chciało pojść na to piwo pomimo tego, że nie mieli nic lepszego do roboty, choć tego tak do końca nie możesz być pewien..., nie traktuj tego wszystkiego tak strasznie poważnie, i nie pal od razu mostów.
Co do pierwszego przypadku - od dwóch miesięcy z innym kolegą próbujemy go wyciągnąć i ani razu się nie udało. Bo po prostu mu się nie chce iść. Jest mi przykro, bo zostałem wystawiony, chyba każdy nie czuje się dobrze z czymś takim. Rozumiem jak byśmy widywali się co tydzień, ale ostatnie spotkanie miało miejsce jeszcze przed Bożym Narodzeniem, to jednak trochę czasu. Na pewno nazbierało się trochę historii do opowiedzenia.
Ja niestety z natury chwilami jestem zbyt poważny. Dostałem po dupie od życia jeszcze za młodych lat i nauczyłem się że trzeba brać odpowiedzialność za siebie. Czasem jednak popadam w skrajność i nie potrafię zachować odpowiedniego dystansu.
Jestem sam bo brak mi odwagi i pewności siebie żeby zawalczyć o drugą osobę albo chociaż spróbować. I tak od zawsze. Druga przyczyną może być to że jestem rozpatrywany tylko jako przyjaciel wiec friendzone forever xD
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach