Wiek: 34 Dołączył: 04 Paź 2012 Posty: 592 Skąd: Deep Web
Wysłany: 2017-12-22, 17:14
Skorzystam z tego wątku ponownie.
Od ostatniego wpisu zmieniło się trochę, niestety na gorsze. Czuję się paskudnie, na obecny stan rzeczy złożyło się kilka czynników: zawsze w okolicach świat czuję się bardziej przygnębiony, do tego doszła nieciekawa sytuacja w domu rodzinnym i różne inne emocje i stres. Na moją niekorzyść skumulowało się to w ciągu tego tygodnia, powodując, że pod względem emocjonalnym jestem mocno zdezorientowany i skołowany.
Stan ten jest naprawdę przytłaczający, ponieważ są chwile gdzie czuję się dużo lepiej, lecz po jakimś czasie znów puszczają mi nerwy. Jest to wszystko podobne do tego jak czułem się około 5 lat temu, kiedy osoba w której ulokowałem swoje uczucia odrzuciła je. Znów nie mogę znaleźć sobie miejsca i znów mam to dziwne poczucie którego nawet nie umiem nazwać: otóż czuję się jakbym był zamknięty w jakimś klaustrofobicznym pomieszczeniu. Jest to o tyle "ciekawe", że odczuwam to jadąc autobusem, idąc po mieście, czy będąc w pracy. Gdzieś w głębi czuję, że chciałbym uciec, że wszystko dookoła mnie przytłacza - stąd to klaustrofobiczne poczucie. Jest to o tyle niekomfortowe, że nie pozwala mi skupić się na pracy, rozprasza mnie i zajmuje mój umysł w każdej minucie.
Pewną ulgą jest zacisze mojego pokoju i internet. Internet rozprasza moje myśli, skupiam się na filmikach, grach, etc. Dzięki temu nie czuję się tak źle, jestem spokojniejszy i poczucie przytłoczenia znika. Brzmi jak objaw uzależnienia od neta, nie?
Ogólnie, rok 2017 była dla mnie ciężki emocjonalnie i psychicznie. Już od pierwszych dni czułem, że coś jest nie tak, coś jest w tym 2017 inaczej. Wiem, brzmi śmiesznie, ale naprawdę tak czułem, że coś się cholera zmieniło i to na gorsze. I tak faktycznie było. I nie, nie byłem pod wpływem autosugestii, ponieważ 2016 cały, jak i jego koniec był dość korzystny w różnej materii, nie miałem powodów, żeby sobie wmawiać, że coś się posypie. Teraz, owszem, mam takowe. Autentycznie boję się nadchodzącego roku. Obleciał mnie strach przed tym co przyniesie. Staram się nie użalać nad sobą, zauważam swoją winę, nie obwiniam innych ludzi o to jak emocjonalnie ciężki był to rok.
Musiałem to z siebie wyrzucić. Nie chcę nikomu zawracać głowy swoimi problemami, bo one z czasem miną, po prostu, tu i teraz, w tej chwili potrzebowałem to z siebie wyrzucić, wyżalić się.
Póki co, z różnych względów, nadchodzące święta nie zapowiadają się na wesołe. Ale jeśli moje będą cihce i przemilczane, niech chociaż wasze będą wesołe, spokojne i rodzinne. Jeśli chcecie, wspomnijcie sobie jednego randoma z internetu, którego ten rok sponiewierał emocjonalnie, sama swiadomość tego bardzo mi pomoże,
Sylwester przywiał mi myśli natury egzystencjalnej, nad którymi zastanawianie się nic mi nie daje i próbuję się od nich uwolnić, ale nie chcą się całkiem odczepić i psują mi humor.
Strasznie przykro mi czytać wasze smutne wpisy, tym bardziej że większość z was to ludzie młodzi. Myślałam, że na forum samotnościowym większość osób będzie w moim wieku (czyli 40+) i starszych. To by było jakoś bardziej zrozumiałe - rozwody, dzieci opuszczają dom itp. A tu takie zaskoczenie. Ech...
Wszystkim życzę fajnego roku 2018. Niech mimo wszystko przyniesie dużo radości. Niech wbrew wszystkiemu i na złość wszystkiemu przyniesie dużo powodów do uśmiechu, nadzieję na polepszenie wszystkiego, co chcielibyście polepszyć. Niech zaskoczy spełnionymi marzeniami, pozytywnymi sytuacjami i fajnymi niespodziankami od losu. :)
Wiek: 34 Dołączył: 04 Paź 2012 Posty: 592 Skąd: Deep Web
Wysłany: 2018-01-08, 17:47
PrzytulAnka,
Też kiedyś sądziłem, że młodzi ludzie nie mogą przecież czuć się samotni, bo przecież co taki 20-paro latek wie o samotności? Chwila przemyśleń i przypomnienie sobie jak czułem się kilka lat wcześniej szybko uświadomiły mi, że każdy, niezależnie od wieku może i ma prawo czuć się osamotnionym. Każdemu życie może dokuczyć w inny sposób, nie ważne, czy ma 10, czy 90 lat.
Człowiek niestety nie zwraca uwagi na takie rzeczy. Nie wie też czym może być prawdziwa samotność, póki sam jej nie doświadczy, bądź nie będzie znał osoby która została kompletnie sama. Do mnie świadomość pozostania samemu na tym świecie dotarła w święta, kiedy to zmarł mój ojciec. Coś co wydawało mi się w jakiś sposób odległe i abstrakcyjne teraz stoi zdecydowanie bliżej i staje się prawdziwe - kiedyś zostanę całkiem sam, kiedyś już nie będzie nikogo komu by na mnie zależało - będę całkiem sam.
Brzmi to jak użalanie się nad sobą, ba, po głębszym zastanowieniu mogę uznać, że mam szczęście, mogąc się z tym poczuciem zapoznać, przygotować, bo co mają powiedzieć ludzie którzy z dnia na dzień zostali całkiem sami? Bez wsparcia, bez pomocy? I Ci ludzie dają sobie radę, nie mają czasu na przygotowanie, nie mają chwili na uświadomienie sobie tego. Samotność dopada ich tu i teraz. Z drugiej strony, świadomość tego, że taki dzień nadejdzie też na swój sposób może być ciężka. Wiesz, że to czeka i że nadejdzie, nie wiesz kiedy, ale wiesz, że nieuchronnie nadejdzie taki czas, myślisz o tym, zastanawiasz się. Można zwariować.
Nie podsumuję swojej wypowiedzi, nie wiem nawet jak. Od siebie również dodam dla wszystkich odwiedzających wszystkiego dobrego w nowym roku, chyba jakoś to będzie, nie?
Wiesz... Nie chodziło mi o to, że 10-latek czy 20-latek nie ma prawa wiedzieć nic o samotności. Tylko że to tak cholernie niesprawiedliwe, żeby już w tak młodym wieku czuć się samotnym i nieszczęśliwym. Nie powinno tak być. Młodzi ludzie powinni być pełni radości życia i wiary w to, że wszystko jeszcze mogą, wszystko przed nimi i wszystko ma szansę się im spełnić.
I to jest okropne, że tak nie jest. I bardzo mi z tego powodu przykro.
Mnie natomiast nie dziwi, że to młodzi czują się samotni. Wydaje mi się, że jako osoba bardzo młoda czułam się bardziej samotna niż teraz.
Teraz samotność zrobiła się jakby mniej dotkliwa. Może jestem zbyt zmęczona, żeby ją bez przerwy rozkminać, a może i do samotności można się przyzwyczaić tak, że prawie wydaje się czymś normalnym w zyciu.
Wiecie co - że czują się samotni, to nawet można wytłumaczyć - ludzie bywają nieśmiali, młodość potrafi być trudna, a szkoła okropna. I wszystko się dużo mocniej przeżywa. Ale czemu od razu taki brak wiary w to, że to się zmieni?
To mnie bardzo smuci, że już na starcie nie widzą perspektyw. Jakby nie mieli skąd czerpać energii do mierzenia się z życiem.
Też nie dziwię się, że młodzi ludzie bywają samotni. Dzieci są bezlitosne i jak ktoś w szkole odstaje od normy: uczy się lepiej/gorzej, jest bardziej wrażliwy, odstaje finansowo od reszty to może mieć ciężkie życie. Zawsze w szkole, klasie musi być jakaś ofiara. Jak ma się budować relację, jak na starcie, ktoś został stłamszony?
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach