Jestem aspołeczny i każdy, kto mnie zna to wie. A od kiedy ja to wiem? Od wielu, wielu lat. Nigdy nie byłem bardzo śmiały i otwarty na ludzi. Co do owej 'inności' - mam różne myśli. Raz myślę, że jestem inny i "lepszy", bo mam, powiedzmy, głębsze myśli i odbieram wszystko bardziej wrażliwie, nie żyję z imprezy do imprezy i tak dalej. Jest to oczywiście myślenie durne i błędne. Ale z drugiej strony czasami czuję się gorszy, bo nie jestem zbyt uspołeczniony... jedna wielka sprzeczność :) Tak czy owak, staram się tego w ogóle nie analizować (bo i po co) i żyć, jak żyję.
Ostatnio zmieniony przez Johnston 2014-11-04, 12:29, w całości zmieniany 1 raz
Również jestem aspołeczny i zdawałem sobie sprawę z tego od zawsze ale zależy jak do tego podchodzimy ja stałem się aspołeczny przez chorobę w młodym wieku kiedy to ludzie zaczęli mnie wytykać palcami, ale popieram użytkownika powyżej ponieważ każdy kto kiedyś myślał o swojej aspołeczności dość głęboko mógł się uważać za kogoś lepszego ze względu na to że powiedzmy nie psuje sobie zdrowia bo nie pali, nie pije i nie bierze narkotyków ale zaś po chwili każde z nas jak coś takiego oczywiście przemyślało mogło się użalać że jesteśmy samotni bo nie jesteśmy otwarci na ludzi tak jak inni, wydaje mi się że każde z nas ma jakieś swoje idee oraz przemyślenia na temat tego wszystkiego, każdy ma odmienne zdanie czy to na temat tolerancji itp itd. Tak jak ktoś z forumowiczów pisał wyżej może to też zakłócić rozmowę ten wspólny brak porozumienia oraz wkrótce poróżnienie ze względu na pogląd z konkretnej perspektywy jaką każdy może sobie ustalać.
bardziej mialem na mysli moje czasy kilka lat wstecz, a nie zycie o dobre kilkadziesiat lat do tylu. ale mniejsza ;) masz dobre podejscie do sprawy, niecodzienne.
Z opowiadań moich rodziców i innych starszych członków rodziny nigdy nie odniosłam wrażenia że ich przyjaźnie były trwalsze niż nasze teraz.
Kiedyś świat był mniejszy. Nie było internetu, ludzie nie wyjeżdżali tak masowo, jak teraz. Mój tata idąc po ulicy co chwilę jest zatrzymywany przez znajomych z dawnych szkół i znajomych z naszego miasta, którzy nigdy się stąd nie wyprowadzili i spędzili tu całe swoje życie, tak jak on. A moi znajomi rozjechali się po świecie. Niektórzy są za granicą, niektórzy w większych miastach. Ja idąc po ulicy może 2 razy w życiu spotkałem kogoś znajomego po drodze. Niestety paradoksalnie większe możliwości utrzymywania kontaktu - internet - i większa swoboda w podróżowaniu spowodowały, że się one rozsypały. Przynajmniej u mnie. Mam ich na Facebooku, wszystkich, których znałem. Ale nigdy nawet z żadnym z nich nie czatowałem, bo nikt nie chciał.
Ostatnio zmieniony przez kamiledi15 2014-11-04, 19:45, w całości zmieniany 1 raz
U mnie to zaczeło się w szkole, tyle że u mnie to było na odwrót to inni zrobili mi takie pranie mózgu że uwierzyłem że to oni maja racje i to ze mną jest źle i to moja wina że nie pasuje.
A jak to teraz wygląda, zrobiłem postępy ale głównie dzięki kilku osobom poznanym w internecie, a potem w realu.
Bardziej oceniam siebie teraz jako kogoś nieufnego do reszty świata niż aspołecznego, ale czasem mizantropia wygrywa.
Jestem aspołeczna ... chyba, no do pewnego stopnia na pewno.
Że jestem jakaś "dziwna" to czułam od zawsze.
Zresztą, zawsze byłam inna i wiedziałam, że jak z kimś jest coś nie halo, to na pewno nie z całym światem, tylko ze mną właśnie A to dlatego, że nie staram się zwalać "winy" na innych. Zawsze uważałam, że jak coś jest nie tak, to trzeba zacząć szukać problemów ze sobą, a nie obwiniać innych. Tak. Zasada: "zawsze zaczynaj od siebie".
Pewnie, że nie zawsze wina jest po jednej (mojej) stronie .. ale jakoś tak ... Mam tą świadomość, że to ja mam problem i nie inni powinni się dostosowywać, bo to JA ODSTAJĘ od reszty.
Ale w sumie. Wcale nie jest mi z tym jakoś źle.
Johnatan Davis powiedział: "Śmiejecie się ze mnie bo jestem inny, a ja śmieję się z was, bo jesteście tacy sami" Dobre słowa. Wiec przestałam sobie zawracać głowę swoją innością. Jak ktoś nie potrafi zaakceptować mnie z moimi dziwactwami ... trudno. Nie będę przecież płakać. A i na siłę też nie zamierzam się zmieniać, po to by zyskać czyjąś akceptację.
Dopiero w liceum. Może to kwestia szczęścia, trafiłam na osoby, które chciały mnie czasem wyciągnąć z domu. Czułam się czasem niepewnie, miałam swoje obawy i wiele sytuacji mnie stresowało, ale mając te koleżanki nie było to takie dotkliwe, jak bez nich. Zdarzało się, że któraś z nich wyręczała mnie w jakiejś społecznie-kłopotliwej sprawie. A później te znajomości osłabły, w liceum nie umiałam się z kimś bardziej poznać i co za tym szło: popołudnia spędzałam samotnie. Wtedy zaczęło mi to przeszkadzać, ale o ile wcześniej byłam w stanie się przełamać i np. zagadać, to w lo bardziej zamknęłam się w sobie.
Teraz na studiach raczej nic się nie zmieniło poza tym, że nie przejmuję się tym aż tak bardzo. Stałam się nawet trochę bardziej rozmowna i już przynajmniej na tej uczelni nie siedzę sama, aczkolwiek na jakieś przyjaźnie to się nie nastawiam i gdyby przydarzyła się okazja taką zawrzeć to pewnie byłoby mi to obojętne.
Wiek: 39 Dołączył: 05 Sty 2015 Posty: 4 Skąd: Warszawa
Wysłany: 2015-01-08, 16:49
Hmm... aspołeczność jakkolwiek by jej nie ujmować jest niezbyt przyjemnym stanem. Wiele osób, ja również doskonale radzi sobie w społeczeństwie wykonując swoją rolę, zadania, obowiązki, realizujemy się.
Nigdy nie patrzyłem na moje odstawianie w tej kategorii jako stałej warunkującej. Oczywiście miałem etap w życiu, że myślałem, że to jest aspołeczność ale szybko mi to przeszło kiedy ujrzałem, że mimo wszystko posiadam głębokie i niezależne interakcje z otoczeniem.
Za to bardziej nazywam swoją samotność - odrealnieniem. Kiedy to kontakty z otoczeniem mam sprowadzone do minimum i takie stany nawet i rok trwają, kiedy jestem ja i tylko ja. Nie do końca wiem, czy aspołeczność pasuje do stanu umysłu zwanego samotnością albo poczuciu byciu samemu.
Wszystko zależy jak wpływamy na otoczenie ... destrukcyjnie (wtedy to problem aspołeczności wychodzi), negatywnie (antypatia naszego stanu uwarunkowana niezrozumieniem), zaciekawieniem czy zupełnie neutralnie.
Nauczyłem się, że mój stan umysłu musi być dogłębnie zrozumiany, aby nie powodował problemów tak jak dla mnie jak i dla innych.
Ostatnio zmieniony przez progeneza 2015-01-08, 16:51, w całości zmieniany 1 raz
Ja się wciąż zastanawiam, czy jestem aspołeczna. Na pewno samotność nie doskwiera mi tak, że nie mogę oddychać. Traktuje swoją samotność jak normalne życie. Jedni nie wyobrażają sobie życia bez pary, uważają, że ci bez pary są gorsi, inni tak nie mają. Ja należę do tych drugich. Z powodu samotności nie czuje się wyrzutkiem społeczeństwa. Mam swoje ograniczone grono znajomych, więc chyba nie tak do końca jestem aspołeczna.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach