Dołączyła: 31 Paź 2011 Posty: 416 Skąd: Wschodnia Polska
Wysłany: 2011-12-22, 22:34 Choroba bliskiej osoby
Często choroba i cierpienie bliskiej osoby sprawiają nam większy ból niż gdybyśmy sami to przeżywali. Co wtedy, jak znosić codzienność? Zdaję sobie sprawę, że to trudny temat..Długo się zastanawiałam czy go w ogóle podejmować..
trudny ? może ale czy powinien być tematem tabu? nie wierzę że szukamy tu tylko rozrywki
Mariette [Usunięty]
Wysłany: 2012-01-11, 18:00
broken_glass napisał/a:
Często choroba i cierpienie bliskiej osoby sprawiają nam większy ból niż gdybyśmy sami to przeżywali. Co wtedy, jak znosić codzienność?
Trudny, nie trudny, ale na czasie. Jak ją znosić, dużo zależy gdzie chory leży jak w szpitalu/ klinice, jest ciężko, bo trzeba jeździć dziennie, ale jak w domu leży, trzeba się opiekować, karmić i wszystkie inne czynności przy nim robić.
Nie jest to sprawa łatwa, trzeba się uzbroić w cierpliwość i mieć dużo życzliwości dla chorego. Aby ta osoba nie poczuła się odrzucona, a co gorsza ciężarem dla nas.
Dołączyła: 31 Paź 2011 Posty: 416 Skąd: Wschodnia Polska
Wysłany: 2012-01-12, 16:43
Mariette napisał/a:
Nie jest to sprawa łatwa, trzeba się uzbroić w cierpliwość i mieć dużo życzliwości dla chorego. Aby ta osoba nie poczuła się odrzucona, a co gorsza ciężarem dla nas.
Wiek: 42 Dołączyła: 15 Mar 2011 Posty: 1207 Skąd: zachodniopomorskie
Wysłany: 2012-04-09, 17:02
Szkoda, że temat się nie rozwinął. Osoba chora to nie tylko osoba leżąca, wymagająca całodobowej opieki.Są też ludzie chorzy nieuleczalnie i będący "na chodzie". Mają oni rozmaite problemy, trudności w życiu codziennym. Mają jednak tak jak każdy marzenia, zainteresowania, uczucia.
Ich relacje ze zdrowymi ludźmi zależą od obopólnych chęci. Wyrozumiałość, cierpliwość, szczerość, życzliwość są ważnymi czynnikami w budowaniu tych relacji. Zarówno osoba chora jak i zdrowa powinny dbać o to aby tego między nimi nie zabrakło.
Sporo tego ale przecież tak naprawdę każda relacja z drugim człowiekiem tego wymaga...
to jeden z tych tematów, o którym nie umiem rozmawiać czy doradzać :(
choroba zabrała mi bardzo bliską osobę i nie potrafię sobie tego wytłumaczyć choć minęło już sporo czasu.
dla mnie to jedno wielkie gówno rujnujące życie .
wiem tylko, że takiej osoby nie można zostawić samej sobie nawet jeśli ona tego chce. samotność nikomu na dobrze nie wychodzi i każdy prędzej czy później się o tym przekona.
Niedawno wykryto u mojej mamy zmiany nowotworowe. Pomimo, że nie jest leżąca, że wszystko na razie udało się usunąć to strach pozostaje. Natknęło mnie to do reflekcji, bo przez kilka dni żyłam w ogromnym strachu. Nie mogę sobie wyobrazić co czują ludzie, ktorzy zmagają się z tym kilka lat, którzy wiedzą, że ich bliski może za 5 minut, tydzień, rok, 10 lat umrzeć...i oni zdają sobie z tego sprawę, nic nie mogą zrobić. Od śmierci dziadka, czyli od 8 lat, nie byłam tak blisko nowotworu. Zaczęłam siłą rzeczy myśleć...a co gdyby. Chociaż na razie nic nie wskazuje na więcej ognisk i wszystko jest w porządku to strach pozostaje. Kolejny raz uświadomiłam sobie jak ważne jest być przy takiej osobie. Jakie ogromne znaczenie mają chwile spędzone nawet, gdy ta osoba rzekomo nie wie, że jesteśmy obok niej. Nie wiem co będzie dalej, mam nadzieję, że lepiej. Naprawdę gratuluje tym osobom, które mają tyle sił aby nie zwariowac i samemu się nie pochorować opiekując się osobą bliską. Będą sama jedną noga na tamtym świecie nie bałam się, tak jak bałam się o moją mamę. Tylko dzięki wspaniałym pielęgniarkom, które były naprawdę z powołania nie oszalałam. Właśnie, spore podejście mają ludzie z zewnątrz, lekarze, pielęgniarki, cały personel szpitala.
Wiek: 42 Dołączyła: 15 Mar 2011 Posty: 1207 Skąd: zachodniopomorskie
Wysłany: 2012-04-13, 11:38
myszka1604 za sprawą tego co przydarzyło się Twojej mamie, Twoja rodzina ma teraz szansę docenić to, że macie siebie i cieszyć się z każdego kolejnego darowanego Wam dnia. Życzę Wam wszystkiego najlepszego :)
Ja byłam dwa razy jedną noga na tamtym świecie. Na co dzień się o tym nie myśli ale bywa, że świadomośc tego stawia mnie do pionu w chwilach załamki.
duenderosa [Usunięty]
Wysłany: 2012-05-03, 18:43
Myślę, że przyjmowanie i akceptacja cierpienia, swojego albo bliskich jest potwornie trudne.
Boimy się tego co nieznane. Wiedza pozwala oswoić część lęku, ale on jednak pozostaje.
Moje doświadczenia są takie, że osobiście łatwiej mi uporać się z lękiem, niepewnością wtedy, kiedy oddaję to wszystko Bogu,
Nie wyobrażam sobie, żeby cierpieć "bez sensu". Jeśli cierpienie ma jakiś sens, jeśli ten sens znajdziemy (np, oczyszcza nas, zmienia na lepsze, zcala rodzinę, pozwala popatrzec na życie z innej perspektywy, uczy cenić to co ważne, a rzeczy materialne przestają mieć znaczenie itp) to jakość "cieprpienia" jest inna, lepsza. łatwiej je znieść, łatwiej mieć nadzieję, na wyzdrowienie, a jeśli wyzdrowienia nie ma nadzieję, na dobrą śmierć, na przejście do świata bez cierpienia.
Naprawdę podziwiam ateistów którzy znajdują sens w cierpieniu, potrafią je zaakceptować. Z Bogiem jakby trochę łatwiej, zwłaszca jak się wierzy, że On pomaga ci nieść ten krzyż.
Ważne też są zwykłe psychologiczne zachowania - jedni chcą więcej czułości opieki, inni, odwrotnie - chca byćtraktowani normalnie jaki zdrowi - uszanowanie ( a wcześniej odkrycie ) tych potrzeb to klucz do pomocy osobie chorej, cierpiącej, aby pomagać "dobrze" a nie "toksycznie".
Czasem osoby bliskie aby czuć się lepiej niechcący krzywdzą osoby cierpiące, bo robią pewne rzeczy po swojemu, a nie wsłuchując się w potrzeby chorych. To zwiększa cierpienie i ból. Bo nie ma nic straszniejszego niż poczucie niezrozumianym i osamotnionym w swojej chorobie.
Szkoda też, że często chorzy nie mówią wprost o swoich oczekiwaniach. Wszystkim byłoby wtedy łątwiej.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach