Wiek: 39 Dołączył: 01 Paź 2013 Posty: 74 Skąd: Warszawa
Wysłany: 2013-12-13, 10:40
Jak mam problem i jest mi źle, to zachowuje to dla siebie. Z resztą i tak nie miałbym z kim o tym pogadać. Kiedyś była taka jedna osoba, oboje wiedzieliśmy, że możemy się sobie zwierzyć. Fajnie było się wygadać. Problem polegał na tym, że tego było za dużo i miałem wrażenie, że oboje ciągniemy się w dół, że tylko "zalewamy się" problemami. Teraz z tym uważam.
W necie często trafiałem na osoby, które po kilku minutach rozmowy, potrafiły opowiadać o czymś bardzo osobistym. Wcale się nie dziwię, bo internet daje poczucie bezpieczeństwa i czasem łatwiej się otworzyć przed kimś obcym, kogo nawet się na oczy nie widzi. W sumie sam tak robię. Tylko chodzi o to, że często ktoś wylewa swoje emocje na drugą osobę w ogóle
nie licząc się z jej uczuciami. A człowiek, to nie jest "worek bez dna". Potrzeba jakiejś równowagi. Z jednej strony nie można grać twardziela, dusić w sobie wszystko i udawać przed innymi, że jest wszystko ok, a z drugiej nie można ciągle zalewać drugiej osoby problemami.
do nikogo sie nie zwacam. pusto dookola, a ja mowic nie bardzo potrafie, wiec wkladam w uszy sluchawki i zabijam dola muzyka. choc bardziej pasuje- usypiam dola.
no, ja wlasnie o tym innym hipotetycznym napisalam- o dole.
z czynnikiem przeszlosci i przyszlosci innych ludzi pozwole sie sobie nie zgodzic. z tej prostej przyczyny, ze nie uwazam abym ja miala jakikolwiek wplyw na czyjes zycie, tak jak nie mam nikogo kto mialby wplyw na moje zycie.
Zawsze jest wpływ, tylko nie taki jak wymieniłaś, Twój charakter, osobowość ukształtowały się w wyniku konfrontacji z innymi ludźmi, w szkole w pracy na ulicy itp, Dól to objaw reakcja organizmu a nie przyczyna. i nie chce tu mędrkować tak po prostu to postrzegam
przyznaje ci bezsprzeczna racje. dziwnie wczesniej tak o tym nie myslalam. zawsze biore cala wine na to co sie ze mna dzieje na siebie, pewnie dlatego.
Ja się "z dołem" do nikogo nie zwracam - i tak wiem, że mi nikt z tym nie pomoże, a nawet mam przekonanie, że będę bardziej rozdrażniony. Zamykam się w pokoju, biorę laptopa albo książkę i jestem bardziej posępny, niedostępny i "wyalienowany", niż normalnie
Ostatnio zmieniony przez robert86 2013-12-26, 22:07, w całości zmieniany 1 raz
Był kiedyś taki jeden, z którym mogłam porozmawiać na wiele tematów. Potem został moim mężem, następnie pojawiła się nasza córka (jedyny chyba tak na prawdę jasny element mojego życia). Z czasem zaczęliśmy coraz mniej ze sobą rozmawiać. Oddaliliśmy się pod siebie. Teraz nie jesteśmy w stanie nawet porozmawiać, jak minął nam dzień...
Zdaję sobie sprawę, że w sporej mierze wina leży po mojej stronie. Dawno temu zbudowałam wokół siebie "mur ochronny". Z czasem stawał się coraz grubszy i coraz mniej przypuszczał dobrego. Prawda jest taka, że nigdy nie potrafiłam komukolwiek zaufać do końca.Boję się, że ktoś mnie skrzywdzi. I tu wpadam zaklęty krąg...
Z drugiej strony nie chcę nikogo obarczyć nimi problemami. Każdy przecież ma o czymś myśleć, ma swoje zmartwienia.
Tak więc jako typowy przedstawiciel klasy społecznej samotnych, nie opowiadam nikomu o tym co mnie boli.
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach