Długo dorastałam do świadomości jak ogromny wpływ na nasze życie ma to co się dzieje w rodzinie, jak jesteśmy wychowywani i jaki stosunek maja do nas rodzice czy inni członkowie rodziny. Mimo tego, ze mam wiedzę na ten temat i potrafie palcem wskazac co w moim przypadku jest "traumą dzieciństwa", nie umiem zmienic tego co czuję czy tego w jaki sposób się zachowuję pod wpływem zdarzeń z przeszłosci. Czy macie jakieś spostrzeżenia lub doświadczenia w tej kwestii? Podzielcie się, może podpowiecie jak sobie z tym radzic, albo po prostu zrzucicie z siebie obciążenie i choc na chwilkę zrobi sie lżej
Długo dorastałam do świadomości jak ogromny wpływ na nasze życie ma to co się dzieje w rodzinie, jak jesteśmy wychowywani i jaki stosunek maja do nas rodzice czy inni członkowie rodziny. Mimo tego, ze mam wiedzę na ten temat i potrafie palcem wskazac co w moim przypadku jest "traumą dzieciństwa", nie umiem zmienic tego co czuję czy tego w jaki sposób się zachowuję pod wpływem zdarzeń z przeszłosci. Czy macie jakieś spostrzeżenia lub doświadczenia w tej kwestii? Podzielcie się, może podpowiecie jak sobie z tym radzic, albo po prostu zrzucicie z siebie obciążenie i choc na chwilkę zrobi sie lżej
Oj, to bardzo trudny tematy Telo. I bardzo indywidualny. Ja ze swoimi traumami z dawnych lat radzę sobie dzięki chorobliwej przekorności.
No ale są traumy i traumy. Jednego trauma to był wiecznie pijany ojciec a u kogo innego napalony klecha który łap nie mógł utrzymać. Traumy mają swoje kalibry, wydaje mi się.
Prawda... To fakt, ze nie ma co wnikac na siłę w te obszary, bo można nie dźwignąc treści psychicznych, które zostana uwolnione. Sprawa jest indywidualna, bo trauma traumie nierówna, a i odpornosc ludzi jest zróżnicowana. Powyżej chodziło mi raczej o takie codzienne zdarzenia z przeszłości dlatego słowo trauma jest w cudzysłowie. Ja na przykład mam świadomośc, ze fakt, że nie pozwalano mi płakac jak byłam dzieckiem odbił się na moim podejściu do życia i ludzi. Niby nic, żadna trauma przez duże T, a jakieś znaczenie ma...
Prawda... To fakt, ze nie ma co wnikac na siłę w te obszary, bo można nie dźwignąc treści psychicznych, które zostana uwolnione. Sprawa jest indywidualna, bo trauma traumie nierówna, a i odpornosc ludzi jest zróżnicowana. Powyżej chodziło mi raczej o takie codzienne zdarzenia z przeszłości dlatego słowo trauma jest w cudzysłowie. Ja na przykład mam świadomośc, ze fakt, że nie pozwalano mi płakac jak byłam dzieckiem odbił się na moim podejściu do życia i ludzi. Niby nic, żadna trauma przez duże T, a jakieś znaczenie ma...
Rozumiem. Wiesz, nie ma większego zwycięstwa niż wygrać nad samym sobą, tak jak nie ma potężniejszego wroga niż my sami.
Ja za młodu byłem strasznie ble. Chodząca kulka kompleksów. I sporo z nich nadal jest we mnie i nadal są aktywne. Wyeliminowanie ich jest możliwe - tylko bardzo żmudne.
Ale cytując tutaj jednego z moich najukochańszych mądrych głów:
"Każdego dnia, codziennie - rób coś co napawa cie przerażeniem. A każdego wieczoru pójdziesz spać jako prawdziwie wolny człowiek.".
Można do tego podejść też na sportowo, potraktować to jako grę: ile kompleksów i traum jestem w stanie pokonać i ile czasu mi to zajmie. Można wyobrażać sobie, personifikować te traumy i walczyć z nimi jak z wrogami.
Żaden ze mnie guru ani nic. Tak se pitole w niedzielne popołudnie.
Walczyc...to mocne słowo. Walka z góry zakłada wygraną lub przegraną. Przede wszystkim dobrze jest zaakceptowac to że jest tak a nie inaczej, a potem dążyc do zmiany tego co się da
Walczyc...to mocne słowo. Walka z góry zakłada wygraną lub przegraną. Przede wszystkim dobrze jest zaakceptowac to że jest tak a nie inaczej, a potem dążyc do zmiany tego co się da
Przyznaję rację. A bo ja taki jestem stary zakapior, tylko walka i walka.
Walczyc...to mocne słowo. Walka z góry zakłada wygraną lub przegraną. Przede wszystkim dobrze jest zaakceptowac to że jest tak a nie inaczej, a potem dążyc do zmiany tego co się da
Mówisz, że trzeba coś zaakceptować takie jakie jest.... ale skąd właściwie taki problem? Wydaje mi się, że wszystkie te właśnie traumy przeszłości - dzieciństwa czy młodości, które pewnie często dają o sobie naprawdę znać w własnym dorosłym życiu wynikają z jednej prostej przyczyny - braku akceptacji. Akceptacji w własnym domu - nie jesteśmy tacy jakimi widzieli by nas rodzice, jesteśmy karceni za inne poglądy, styl ubierania, czy długość noszonych włosów - to później uwidacznia się w relacjach międzyludzkich jakie tworzymy. Często boimy się nie wiem robić to czy tamto - bo to zbyt odważne, albo zbyt odstające od przyjętych norm społecznych, nie mówimy tego co chcemy, albo za bardzo uważamy, żeby kogoś własnym zdaniem nie urazić. Czemu tak postępujemy??.... bo takie postępowanie często wynosimy z domu....
A normalnie powinniśmy właśnie tak robić, nie zważać na opinię otoczenia - wtedy ci co mają podobny punkt widzenia sami złapią z nami wspólny język,.... a reszta? Reszta motłochu nie jest na za bardzo do życia potrzebna, no bo w sumie do czego. A osoby mające problemy z akceptacją starają się przypodobać wszystkim, z nikim nie mieć konfliktów... przez to stają się bezbarwne. A jak ktoś zechce usłyszeć czyjąś opinie na temat takiej osoby - co sądzisz o tym czy o tamtym.... . Odpowiedź jaka prawdopodobnie by padła - Hmmm ... a ja nic o nim w sumie nie wiem.
Tak powinna wyglądać sytuacja gdy jesteśmy "normalni" albo przynajmniej nie odstający zbytnio od przeciętności. Wiadomo np. szkolne prymusy (kujony/osoby inteligentniejsze) mają zazwyczaj niewielkie grono przyjaciół albo są samotnikami..... drugi biegun tego samego aspektu.... np osoby nie wiem - od urodzenia kalekie, z jakimiś fizycznymi ograniczeniami, których nie da się ukryć również są zazwyczaj same... .
Żadna walka - walczy się z wrogiem na froncie, a jak można walczyć z samym sobą... Powinniśmy być samymi sobie przyjacielem. Trzeba po prostu być sobą...znaleźć własną nisze, własny świat... takich samych ludzi.... i akceptować poglądy innych. Wszystko oczywiście z umiarem.
Chyba jednak zbyt prostolinijne jest moje myslenie
Ostatnio zmieniony przez 4w5 2014-02-08, 14:30, w całości zmieniany 1 raz
Wiek: 39 Dołączył: 01 Paź 2013 Posty: 74 Skąd: Warszawa
Wysłany: 2014-02-23, 17:18
Najgorsze jest to, że te wszystkie traumy z okresu dorastania wynikają z ludzkiej głupoty i niewiedzy. Zwykle jest tak, że rodzic nie widzi nic złego w swoim postępowaniu. Potem niestety odbija się to w dorosłym życiu. Np ojciec może lać syna i uważać, że to dla jego dobra, że nauczy go dyscypliny, a poza tym jego tak wychowywali, wyrósł w swoim mniemaniu na porządnego człowieka, zatem uważa, że taka metoda wychowawcza jest ok. Potem wyrasta człowiek, który jest agresywny, nie umie w normalny sposób wyrażać złości albo ktoś, kto boi się relacji z ludźmi i czuje się nic nie wart. Można np krytykować dziecko za wszystko, ciągle powtarzać, że coś źle zrobiło. Potem wyrasta człowiek, który wszystko musi zrobić na 100 %, a jak zrobi coś na 90% to uzna, że to jest nic nie warte, że sam jest do niczego. Oczywiście to wszystko jest dużym uproszczeniem, bo na to kim jesteśmy ma wpływ wiele czynników.
Cytat:
Żadna walka - walczy się z wrogiem na froncie, a jak można walczyć z samym sobą... Powinniśmy być samymi sobie przyjacielem.
Racja. Walka z samym sobą, zakłada, że jesteśmy wrogiem sami dla siebie. Wolę mówić o walce ze swoimi złymi nawykami, schematami wyniesionymi z domu.
Mi sporo czasu zajęło, zanim zrozumiałem, że warto zaakceptować siebie. Ciągle porównywałem się do innych i widziałem swoje wady i to czego nie umiem. Tylko to do niczego nie prowadzi. Trzeba być swoim przyjacielem i starać się zmieniać w sobie to, co nam przeszkadza.
Głupota..niewiedza...fakt.Najgorsze jest to, że nie do końca uświadomione błędne koło będzie się toczyć w nieskończoność. Często zdarza się, że powodowanie "rys" na czyimś umyśle wynika z kompensowania sobie własnych niedostatków,o których nawet nie wiemy..to tak w uogólnieniu.
Sama patrząc z perspektywy zmuszam się do zastopowania chwili i nabrania oddechu w decydujących sytuacjach. Dzięki temu, mam nadzieję, że nie skrzywdzę innych, a i ja sama będę się czuła lepiej.
Głupota..niewiedza...fakt.Najgorsze jest to, że nie do końca uświadomione błędne koło będzie się toczyć w nieskończoność.
To już jest dobra oznaka... gdy sami stwierdzamy, że nasze życiowe koło błędnie się toczy jesteśmy na najlepszej drodze by coś z tym zrobić. Gorsza sytuacja jest wtedy gdy pozwalamy się temu kołu toczyć w ogóle nie widząc tego błędnego kierunku. Co trzeba zrobić w takiej sytuacji... ostro zaprzeć się nogami i spróbować odwrócić kierunek toczenia się koła. Trzeba po prostu zacząć zmieniać swoje życie, zaczynając od zmiany diety, fryzury, innych dziwnych nawyków.... trzeba zacząć żyć.... a żeby móc to zrobić trzeba mieć po prostu wyjebane na opinie otoczenia i robić to co sie nam podoba, bo często właśnie ze względu na strach przed opinia otoczenia, które zazwyczaj ma nas tak na prawde daleko w poważaniu nawet nie probujemy robić tego o czym marzymy... sami jestesmy napędem dla tego błednego koła. Ot taka mała refleksja mnie naszła
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach