ja odczuwam zbyt wielką potrzebę 'oddania się' drugiej osobie i uważam, że jedynie wtedy życie ma sens.
Zastanawiam się, czy takie "oddanie się", zatracenie w drugiej osobie jest dobre. Na krótką metę może i tak, ale w momencie kiedy ta osoba, z jakichś względów odchodzi, to budzisz się z ręką w nocniku. Okazuje się, że nie masz nikogo, żadnej koleżanki i dopiero wtedy czujesz samotna, jak cholera. I wtedy życie traci sens, bo nie ma tej drugiej osoby. Cała sztuka polega na tym, żeby nie utracić tego sensu życia kiedy tej drugiej osoby już nie ma. Ja jeszcze tej sztuki nie opanowałam :)
Anonimko, co masz na myśli mówiąc o "oddaniu się" drugiej osobie? Może ja coś źle zrozumiałam?
Moja samotność? hmmm dwa lata i pięć miesięcy. Niby krótko, niby nie. Ale wystarczająco by znacznie zmienić osobowość...
Dlaczego uważasz, że 2 lata w samotności zmieniają osobowość?
Chyba się nie zrozumieliśmy, nie miałem tu na myśli schematu w stylu " Jeśli jesteś samotna/ny dwa lata to zmieniła się Twoja osobowość, Jeśli jesteś samotna/ny "X" lat to zmieniło się ... to i to..."
Po prostu źle odebrano moje słowa. Tak naprawdę chciałem powiedzieć że w moim przypadku przez te dwa lata samotności nastąpiła zmiana osobowości. Opisywałem po prostu to jak sytuacja wygląda w moim przypadku.
Ktoś z przed mówców ( nie pamiętam dokładnie kto, za to sory) powiedział że może wydarzyło się coś co mnie zmieniło, nie będę rozpisywał się ani żalił bo to nie miejsce i czas :) Ale tak, wydarzyło się coś co zapoczątkowało swojego rodzaju lawinę zmian i jeśli patrzę na siebie tego sprzed tych dwóch lat i na tego dziś to zdecydowanie widzę że jestem inną osobą, że zmieniłem się radykalnie i zmieniła się także moja osobowość... No i powstało małe rozwinięcie poprzedniego akapitu :) czyli ten czas w samotności zmienił moją osobowość.
ja odczuwam zbyt wielką potrzebę 'oddania się' drugiej osobie i uważam, że jedynie wtedy życie ma sens.
Zastanawiam się, czy takie "oddanie się", zatracenie w drugiej osobie jest dobre. Na krótką metę może i tak, ale w momencie kiedy ta osoba, z jakichś względów odchodzi, to budzisz się z ręką w nocniku. Okazuje się, że nie masz nikogo, żadnej koleżanki i dopiero wtedy czujesz samotna, jak cholera. I wtedy życie traci sens, bo nie ma tej drugiej osoby. Cała sztuka polega na tym, żeby nie utracić tego sensu życia kiedy tej drugiej osoby już nie ma. Ja jeszcze tej sztuki nie opanowałam :)
Anonimko, co masz na myśli mówiąc o "oddaniu się" drugiej osobie? Może ja coś źle zrozumiałam?
Myślę, że dobrze to ujęłaś, choć ja już od jakiegoś czasu po kilku dziwnych doświadczeniach z ludźmi oduczam się pomału takiego zapatrzenia. Mimo tego, że chcę nie spotkałam chyba osoby, której zależałoby na mnie równie mocno co mi na niej i czasem zastanawiam się czy to reguła, że jednej stronie zależy bardziej czy też mam pecha do ludzi i nie potrzebnie angażuję się na 100%, jak wydaje mi się, powinno się robić. Nie wiem.
Jasper napisał/a:
Ale tak, wydarzyło się coś co zapoczątkowało swojego rodzaju lawinę zmian i jeśli patrzę na siebie tego sprzed tych dwóch lat i na tego dziś to zdecydowanie widzę że jestem inną osobą, że zmieniłem się radykalnie i zmieniła się także moja osobowość... No i powstało małe rozwinięcie poprzedniego akapitu :) czyli ten czas w samotności zmienił moją osobowość.
Też u siebie to zauważyłam w ostatnich latach. Właście może dalej mam niewielu znajomych, ale charakter odmienny. Też kwestia doświadczeń bardziej.
Ostatnio spotkałam się z twierdzeniem,że taki dłuższy lub krótszy stan samotności zmienia osobowość na gorsze. Myślicie, że to prawda? Że człowiek z wiekiem gorzknieje i obojętnieje? Czy mogą być jakieś pozytywne aspekty trwania w takim stanie?
Bonfire napisał/a:
Zawsze byłam samotna. Czasami, wieczorami mi to doskwiera..
To zdecydowanie najgorsza pora... polecam hobbystyczne słuchanie muzyki i patrzenie w niebo. Czasem pomaga
Dlaczego uważasz, że 2 lata w samotności zmieniają osobowość?
Może wydarzyło się coś go zmieniło.
Moja samotność? Chyba od zawsze czuję się samotny, nigdy nie poznałem bratniej duszy, z kim świetnie bym się rozumiał i dogadywał. Nie licząc tych paru znajomości, które raczej trudno nazwać związkiem.
A ja myślę, że bratnie dusze istnieją i dogadywać z ludźmi wcale nie jest tak trudno, ale jest jeden szkopuł - trzeba umieć wyzbyć się strachu przed szczerością i nauczyć się prawdziwie słuchać, a to większości ludzi nie wychodzi...
Ostatnio spotkałam się z twierdzeniem,że taki dłuższy lub krótszy stan samotności zmienia osobowość na gorsze. Myślicie, że to prawda? Że człowiek z wiekiem gorzknieje i obojętnieje? Czy mogą być jakieś pozytywne aspekty trwania w takim stanie?
Śamotność stopniowo łamie czlowieka, a żeby się temu przeciwstawić musisz coś poświęcić, stać się bardziej twardym, niezależnym, ale też czasami zgorzkniałym i obojętnym. Nikt nie stoi po twojej stronie, więc czemu ty miałbyś stać po czyjejś, pomagać komuś. U silnym ludzi jest jakaś nadzieja, iskra, która tli się gdzieś w sercu, ale nie zawsze trafia się osoba, którą tym ciepłem można obdarzyć.
Moim zdaniem na dłuższą metę nie ma żadnych plusów, natomiast na krótką można się trochę zahartować.
Co do bratnich duszy to uważam, że nie szczerość jest najważniejsza. Na pewne drobnostki trzeba czasami przymykać oko, a nie walić prosto z mostu, nikt przecież nie jest doskonały. Każdy człowiek jest raczej inny, a Ci najbardziej wartościowi trwają po prostu przy drugiej osobie także w ciężkich chwilach i to właśnie ich warto mieć przy sobie.
Myślę, że dobrze to ujęłaś, choć ja już od jakiegoś czasu po kilku dziwnych doświadczeniach z ludźmi oduczam się pomału takiego zapatrzenia. Mimo tego, że chcę nie spotkałam chyba osoby, której zależałoby na mnie równie mocno co mi na niej i czasem zastanawiam się czy to reguła, że jednej stronie zależy bardziej czy też mam pecha do ludzi i nie potrzebnie angażuję się na 100%, jak wydaje mi się, powinno się robić. Nie wiem.
Może za bardzo chcesz spotkać taką osobę i dlatego ci się nie udaje. Myślę, że nie chodzi o to, że masz pecha, tylko może inaczej pojmujesz słowo zaangażowanie. Nie chodzi o to, żeby cały czas spędzać z tą osobą czas, być na każde jej zawołanie, druga osoba nie może być centrum naszego szczęścia. Chodzi o to, żeby zachować równowagę. Spędzać razem czas, ale i osobno. Mieć wspólne zainteresowania, ale i swoje własne. I umieć wypełnić sobie czas, kiedy ta druga osoba np. gdzieś wyjedzie.
Wiem, o czym mówisz, bo sama taka byłam. Druga osoba stała się dla mnie kimś ważniejszym ode mnie samej :). Rzuciłam swoje zainteresowania, pasje, jakieś tam koleżanki, bo był ON. Nie najlepiej na tym wyszłam :) Prawda jest taka, że nawet kota można zagłaskać
Widzisz Ty masz problem z kotami ja z gołębiami :)
Czyżby obie te kwestie "ocierały" się o gówno?
Trafiłeś
Pytanie, jak sobie z nimi poradzić??
Ja chyba już w zasadzie umorzyłem postępowanie. Kot ostatecznie nie dostanie tego, na co zasłużył, to był jednorazowy szczeniacki wybryk.
Ale niech jeszcze jeden raz jego dupa tu postanie... To...
Z gołębiami może być gorzej, może to być problem nawracający, czyż nie? Trzeba obadać film, który Sen proponuje.
Z gołębiami może być gorzej, może to być problem nawracający, czyż nie? Trzeba obadać film, który Sen proponuje.
Nawracający problem, to mało powiedziane. Gdyby jeszcze był z nich pożytek. Gdyby chociaż ładnie śpiewały, ale nie. Srają gdzie popadnie i wydobywają z siebie dziwne dźwięki. A ostatnio zabawiały się w znaczący sposób na balkonie. Ta walka prowadzi do uszczerbku fizycznego mojego ciała :P.
Chyba naprawdę trzeba będzie obejrzeć ten film.
Ostatnio zmieniony przez cytrynka83 2013-06-11, 14:20, w całości zmieniany 1 raz
Nie możesz pisać nowych tematów Nie możesz odpowiadać w tematach Nie możesz zmieniać swoich postów Nie możesz usuwać swoich postów Nie możesz głosować w ankietach