Samotność - forum psychologiczne na temat samotności - dla wszystkich samotnych i osamotnionych - samotnosc

FAQ SzukajUżytkownicyGrupy Chat Gry RejestracjaZaloguj

Samotność

Psychologiczne forum dyskusyjne związane z tematem samotność, osamotnienie - na temat samotności dla wszystkich samotnych i osamotnionych.

Poprzedni temat «» Następny temat
Może ktoś zrozumie...
Autor Wiadomość
Leander 
Milczący


Wiek: 39
Dołączył: 01 Paź 2013
Posty: 74
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2013-11-02, 22:41   Może ktoś zrozumie...

W sumie nie wiem, czemu to piszę, czego tak naprawdę oczekuję. Może chciałbym przeczytać, że są osoby, które miały podobnie, które doskonale mnie rozumieją i którym udało się coś zmienić. Żeby opisać co czuję, muszę się trochę cofnąć w czasie. Postaram się streszczać, bo nie lubię rozgrzebywać tego, co było.
Samotny jestem odkąd pamiętam. Było może tylko kilka takich sytuacji, kiedy nie towarzyszyło mi to uczucie. Będąc dorosłym facetem udałem się na terapię, żeby poradzić sobie sam ze sobą. Zrozumiałem, że to poczucie samotności, moje obawy wynikają w dużej mierze z okresu dorastania. Ojciec wiecznie się wściekał, klął, czepiał się byle czego, używał paska jako metody wychowawczej. Nie potrafił inaczej. Siniaki miałem głównie na tyłku, nogach. Jako dziecko byłem bardzo cichy, nieśmiały. Czułem się gorszy. Patrzyłem jak zachowują się ojcowie kolegów, koleżanek i nie potrafiłem zrozumieć, dlaczego mój jest jaki jest. Najwyraźniej wytłumaczyłem sobie, że jestem do niczego, że zasługuje na to, by dostać. Matka często kłóciła się z ojcem, starała się mnie bronić, ale nigdy od niego nie odeszła. Pytała się mnie czy ma wziąć rozwód i czy pójdę wtedy z nią. Kłótnie się kończyły, szła do pracy i za jakiś czas sytuacja się powtarzała. Przesiąkłem tym wszystkim. Ojciec przy byle okazji czepiał się, mówił "całe życie nic nie umiesz", nic nie potrafisz, nie myślisz itp. Z byle powodu potrafił kogoś zjechać po całości. Gdy poszedłem do liceum ojciec dalej potrafił podnieść rękę. Byłem większy, to zacząłem oddawać, pyskować. W szkole byłem cichy, nieśmiały. Nie potrafiłem mieć przyjaciół, trzymałem się na uboczu. Nie umiałem bronić własnego zdania. Dusiłem gniew. Nauczyłem się, że okazywanie złości prowadzi do awantur, przemocy, a i tak nikt nie zrozumie. Efekt był taki, że co jakiś czas wybuchałem, co jeszcze bardziej zwiększało to moje poczucie "nienormalności". Pojawiła się depresja. Zawaliłem rok, bo nie pojawiałem się w szkole. Szwędałem się bez celu po mieście. Brałem różne leki, które po roku postawiły mnie na nogi. Zmieniłem szkołę. Nowe otoczenie, lepiej się w nim odnalazłem. Jednak po tych wszystkich doświadczeniach szybko spoważniałem. Mimo, że potrafiłem pośmiać się, pogadać ze znajomymi, czułem się obcy, inny. Nie chodziłem na imprezy, nie poszedłem nawet na studniówkę. Unikałem sytuacji stresowych. Musiałem mieć wokół siebie dużą przestrzeń, która dawała mi poczucie bezpieczeństwa. Było lepiej niż w poprzednim liceum, ale też często unikałem szkoły. Zacząłem chodzić do psychologa, aby poradzić sobie ze swoim "wyobcowaniem".
Zbliżała się w końcu matura, a ja wcale się nie uczyłem. Nie wiedziałem po co mi ona. Ludzie mieli marzenia, myśleli, o tym co będą robić w życiu. Dla mnie życie nie jawiło się zbyt kolorowo. Nie zdawałem matury. Zdałem ją ze dwa lata później. Studia zacząłem 4 lata później niż rówieśnicy. Najlepsze jest to, że bliżej mi już do 30-tki, a ja nadal nie umiem ich skończyć. Na pierwszym roku, znowu pojawiła się depresja. Często unikałem zajęć. Zmuszałem się do nauki. Bywały momenty, że dostawałem niezłą ocenę, cieszyłem się na krótko, po czym czułem, że to nieistotne. Tak jakby to poczucie bycia kimś beznadziejnym, było tak głęboko zakorzenione, że cokolwiek udawało mi się zrobić, nie było niczym szczególnym.
Dogadywałem się ze znajomymi, byłem raczej lubiany. Jednak przez te wszystkie lata, zbudowałem wokół siebie skorupę przez którą ciężko się przebić. Czas spędzałem zwykle sam. Pokochałem sport, przyrodę. Zacząłem dostrzegać drobnostki, małe rzeczy, które gdzieś w tym szarym świecie, były taką iskierką, na widok której buzia sama się uśmiechała. Próbowałem coś robić, pchać to życie naprzód, mimo że wydawało się pozbawione sensu.
Inni w międzyczasie spotykali się ze znajomymi, chodzili na randki. Ja uwierzyłem, że mogę być sam, że można robić wiele dobrego, również nie będąc w związku. Gdzieś jednak zawsze marzyłem o tym, by był obok ktoś bliski. Nie potrafiłem od tego uciec. Przesiąkłem samotnością tak bardzo, że ciężko mi uwierzyć, że mógłbym kogoś pokochać z wzajemnością czy mieć bliskich, prawdziwych przyjaciół.
Chciałem coś jeszcze napisać, ale oczy mi się zamykają. Pójdę spać.
Może znajdzie się ktoś w podobnej sytuacji, kto potrafi to zrozumieć.
 
 
     
Osamotniona613
[Usunięty]

Wysłany: 2013-11-03, 10:30   

Mam prawie to samo, też nienawidzę mojego ojca, bo mnie denerwuje, a czasami dołuje. Powinieneś iść na jakąś terapię i nie poddawać się, może znajdziesz tam kogoś, kto ma taką samą sytuację co Ty.
 
     
Leander 
Milczący


Wiek: 39
Dołączył: 01 Paź 2013
Posty: 74
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2013-11-03, 16:31   

Chodzę na terapię już dosyć długo. Wiele rzeczy zrozumiałem, zmieniłem. Problem polega na tym, że przez lata przyzwyczaiłem się do samotności. Dla ludzi spotykanie się ze znajomymi, przyjaciółmi, chodzenie na randki jest czymś naturalnym. Dla mnie to jakiś kosmos. Kiedyś marzyłem o tym, że będę miał normalną rodzinę, teraz w to nie wierzę. Wydaje się to być czymś strasznie odległym, wręcz nierealnym. Jestem dorosłym facetem, a gdy ktoś chce się zbliżyć, to znów czuję się, jak dziecko, które chce ktoś skrzywdzić. Potrafię sobie zorganizować czas, mam swoje pasje, które mnie cieszą, jednak pozbawiam się pewnej części, która czasem daje o sobie znać i wybucha ze z dwojoną siłą.
 
 
     
Osamotniona613
[Usunięty]

Wysłany: 2013-11-03, 18:11   

To musisz chodzić na terapie, gdzie nie przyzwyczajają do samotności tylko pomagają wyjść z depresji znaleźć przyjaciół i kobietę.
 
     
Poddrzewem 
Częsty bywalec



Dołączył: 17 Mar 2013
Posty: 653
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2013-11-03, 18:31   

Twój "stan" jest dla mnie dość zrozumiały. Mało co mogę powiedzieć, bo sądzę po tym co napisałeś że jesteś na dobrym kierunku. Chodzi mi o to że jednak, podejmujesz walkę z przeszłością/teraźniejszość. Pokonać demony z przeszłości jest bardzo trudno i potrzeba na to dość sporo czasu... Lecz jest to wykonalne.
Życzę wytrwałości w terapii/życiu/wprowadzaniu zmian.
 
 
     
Leander 
Milczący


Wiek: 39
Dołączył: 01 Paź 2013
Posty: 74
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2013-11-03, 18:33   

Terapia wiele mi dała i to nie ona przyzwyczaiła mnie do samotności. Ma pomóc zrozumieć pewne rzeczy. Poza tym nie mam obecnie depresji.
 
 
     
NovemberRain
[Usunięty]

Wysłany: 2013-11-03, 19:09   

Leander napisał/a:
Terapia wiele mi dała i to nie ona przyzwyczaiła mnie do samotności


Ale może mogłaby również pomóc w odzwyczajeniu się od niej, skoro jesteś właściwie na dobrej drodze. Tylko jak wiadomo - nie wszystko naraz.
 
     
Leander 
Milczący


Wiek: 39
Dołączył: 01 Paź 2013
Posty: 74
Skąd: Warszawa
Wysłany: 2013-11-03, 23:13   

NovemberRain napisał/a:
Leander napisał/a:
Terapia wiele mi dała i to nie ona przyzwyczaiła mnie do samotności


Ale może mogłaby również pomóc w odzwyczajeniu się od niej, skoro jesteś właściwie na dobrej drodze. Tylko jak wiadomo - nie wszystko naraz.


To nie jest takie proste. Wszystko zależy ode mnie. Terapia nie załatwia wszystkiego. Trudno po prostu robić coś bez wiary, zmuszać się, nie widząc zbytnio sensu. Pewnie nie ma innego wyjścia. Myślę, że na forum jest wiele osób, które racjonalnie potrafią sobie powiedzieć, co należy zrobić, aby wyjść z tego stanu samotności, ale coś je blokuje. Człowiek boi się, że pewne sytuacje się powtórzą i rezygnuje. Z biegiem czasu jest jeszcze trudniej.
 
 
     
NovemberRain
[Usunięty]

Wysłany: 2013-11-03, 23:19   

Leander napisał/a:
NovemberRain napisał/a:
Leander napisał/a:
Terapia wiele mi dała i to nie ona przyzwyczaiła mnie do samotności


Ale może mogłaby również pomóc w odzwyczajeniu się od niej, skoro jesteś właściwie na dobrej drodze. Tylko jak wiadomo - nie wszystko naraz.


To nie jest takie proste. Wszystko zależy ode mnie. Terapia nie załatwia wszystkiego. Trudno po prostu robić coś bez wiary, zmuszać się, nie widząc zbytnio sensu. Pewnie nie ma innego wyjścia. Myślę, że na forum jest wiele osób, które racjonalnie potrafią sobie powiedzieć, co należy zrobić, aby wyjść z tego stanu samotności, ale coś je blokuje. Człowiek boi się, że pewne sytuacje się powtórzą i rezygnuje. Z biegiem czasu jest jeszcze trudniej.


Dlatego w mojej wypowiedzi pojawiło się MOŻE. Nie stwierdziłam, że to łatwe i nigdy nie stwierdzę, bo sięganie w głąb siebie i próba naprawy tego w jakikolwiek sposób nigdy nie będzie należało do prostych zadań.
Bo tu nie chodzi o robienie czegoś bez wiary, tylko właśnie o uwierzenie. Zazwyczaj gdy człowiek robi coś z przymusu, to to po prostu nie wychodzi.
Ostatnio zmieniony przez NovemberRain 2013-11-03, 23:21, w całości zmieniany 1 raz  
 
     
Wyświetl posty z ostatnich:   
Odpowiedz do tematu
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach
Dodaj temat do Ulubionych
Wersja do druku

Skocz do:  

Samotność Forum © 2011 - 2023
Powered by phpBB modified by Przemo © 2003 phpBB Group

Mapa Serwisu Google XML RSS